Pandemia, Jana Wagner


„Wszystkie nieoświetlone leśne drogi są do siebie podobne i nieważne, czy znajdują się kilometr czy tysiąc kilometrów od twego domu, świat został ograniczony do cienkich ścian pojazdu chroniącego twoje ciało i świateł reflektorów obejmujących jedynie malutki kawałek drogi przed kołami”

Moskwa kona, podobnie jak Paryż, Nowy Jork, Londyn i inne wielkie metropolie. Nowa, nieuleczalna odmiana grypy dziesiątkuje mieszkańców miasta, zaraza zagarnia coraz to większe przestrzenie, zajmuje ulice, kamienice, podziemne stacje metra. Władze są bezsilne, choć długo starali się utrzymywać, że sytuacja jest pod kontrolą. Gęsto utkana sieć kordonów wojska, kwarantanna – wszystkie działania okazują się próżne, jest za późno, już o wiele za późno. Ta olbrzymia, piękna i dostojna stolica Rosji umiera bez godności.
Osiemdziesiąt kilometrów od Moskwy młoda kobieta, matka nastoletniego Miszki i żona Sierioży, płacze nad śmiercią matki, która pozostała w szczelnie zamkniętej stolicy i umarła, jak tysiące innych. Małżeństwo jednak nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, wydarzenia następują zbyt szybko, wieści z miasta są skąpe i mało wiarygodne. Epidemia? Kwarantanna? Co tam się dzieje, na miłość boską? Nim dotrze do nich powaga sytuacji, nim zrozumieją, że epidemia przerodziła się w pandemiczną falę zachorowań, nim uwierzą, że nastała apokalipsa, do ich ukochanego domu zapuka ojciec Sierioży i to on zmusi ich, by ten ukochany dom opuścili na zawsze, w gorączkowym biegu, w przerażeniu. Do czwórki bohaterów dołączą inni, i razem, zapakowanymi po sam dach autami, wybiorą jedyne słuszne miejsce na przeżycie – zimną, malutką wyspę w Karelii. Podróż Annie utrudni fakt, że do garstki uciekinierów dołączy Ira, była żona Sierioży i matka jego syna, Antona.

Jana Wagner oferuje nam przepiękną wizję końca świata. Przerażającą, egoistyczną, ludzką. W gmatwaninie i pędzie Anna, narratorka, będzie zmuszona walczyć z całą gamą emocji – od przerażenia i strachu przed wirusem, przez lęk o bezpieczeństwo męża i syna, po zazdrość o przeszłość Sierioży i Iry. Paradoksalnie, te wszystkie rozterki, a zwłaszcza te, które mogą się wydać infantylne i niedorzeczne – bo przecież w sytuacji apokalipsy złość na paplającą głupoty sąsiadkę czy spojrzenia męża rzucane w stronę znienawidzonej kobiety jawią nam się nie tyle głupie, co wręcz kuriozalne. Bo serio? Nie masz, Aniu, innych problemów? A jednak te tak ludzkie uczucia, jak złość, gniew, zazdrość, przydają tej historii niezwykłej autentyczności. Siedzimy w głowie Anny i widzimy jej zmagania ze wstydem, który pojawia się w niej ilekroć pomyśli o czymś tak przyziemnym, tak mało ważnym, a przecież tak istotnym w normalnym, nieskażonym żadną tragedią świecie. W obliczu pandemii niewiele się jednak zmienia, uczucia pozostają, rozrastają się jedynie o paniczny lęk. Lęk o każdy kolejny kilometr, o każdą kolejną przeżytą godzinę. Wagner serwuje bardzo ludzką wizję drogi do ocalenia, wrzucając Annie do głowy egoistyczne marzenia o śmierci wszystkich mieszkańców kolejnych wiosek, którzy mogą być przecież zarażeni, przez co ukazuje niezwykle autentyczną rzeczywistość. Potrafimy się utożsamić z Anną. Potrafimy czuć to, co ona. I potrafimy poczuć jej wstyd, bowiem współodczuwamy z nią każdą jedną emocję, nawet tę negatywną.
„…bo jak przyznać się do tego, że życzysz śmierci dwudziestu tysiącom ludzi, nieznajomym i w gruncie rzeczy niewinnym? Po tych jedenastu dniach spędzonych w drodze jest ci już obojętne, czy oni umierali w męczarniach. Najważniejsze, żeby ich nie było na twojej drodze”
okładka wydania oryginalnego - nasza
zdecydowanie lepsza! 
„Pandemia” to postapokaliptyczna powieść drogi. Grupa ludzi w kilku samochodach przemierza skutą lodem Rosję, by dotrzeć do idyllicznego domku na wyspie, synonimu przetrwania. Minęło niewiele czasu od wybuchu pandemii, ale już teraz widać efekty – wyludnione uliczki, spalone domy, ślady eksterminacji będącej ostatecznym, desperackim krokiem władz do ocalenia tych nędznych pozostałości społeczeństwa. Grozę, obserwowaną zza okna samochodu, potęgują napotkane po drodze nieliczne szajki grabieżców, chuliganów i równie zdesperowanych ocalałych – zarówno zdrowych, jak i tych, którzy już kaszlą, ale tak bardzo, tak rozpaczliwie chcą żyć.
„Pandemia” jest fenomenalna. To jedna z lepszych powieści post-apo, które ostatnio czytałam. Nie ma tutaj elementów stricte fantastycznych – w odróżnieniu do „Łabędziego śpiewu” czy powieści o zombie nie ma magicznych masek, żywych trupów, statków-matek czy innego inwentarza z rodu niesamowitych. I choć zaraza tak bardzo przypomina grypę Stephena Kinga, jaka zgładziła świat w „Bastionie”, to nie ma tu elementów nadprzyrodzonych. „Pandemia” jest wręcz do bólu przyziemna, ukazuje bowiem sytuację, jaka teoretycznie mogłaby się zdarzyć – ot, jeden nieujarzmiony wirus ucieka z laboratorium i już, przepis na zagładę gotowy, nie potrzeba fantastycznych dodatków, by stworzyć historię trzymającą w napięciu i mrożącą krew w żyłach. „Pandemia” wciąga, przeraża, zachwyca – Jana Wagner napisała rewelacyjną powieść. Serdecznie polecam.

Pandemia
Jana Wagner
Zysk i s-ka 2014

Komentarze