BRAMA, nr 0/2015


Mam już za sobą zerowy, eksperymentalny numer „BRAMY”, nowego czasopisma poświęconego fantastyce, a grozie w szczególności. 

Byłam bardzo podekscytowana tym numerem, bowiem - jak wiecie - ogromnie kibicuję podobnym inicjatywom. Nie uda się powiedzieć wszystkiego o „Bramie” bez porównywania jej do „Horror Masakry” czy „Krypty”, fanzinom Tomasza MordumX Siwca, które po kilku odsłonach zmarły śmiercią naturalną. Idea wszystkich tych gazetek jest podobna i przyświecał im podobny cel – popularyzacja grozy i horroru, wspieranie młodych twórców i zapełnienie tej swoistej luki, jaką jest brak podobnych magazynów na rynku. Umyślnie pomijam tutaj „Coś na progu”, które poświęcone jest w głównej mierze weird i science fiction, przez co jest mocno wyspecjalizowane. I jest zdecydowanie bardziej profesjonalne.
„Bramę” pod względem profesjonalizmu umiejscowiłabym gdzieś pomiędzy „Coś na progu” a wydawnictwami Horror Masakry. Już nie jest to typowy, kiczowaty fanzin, ale jeszcze nie jest prasą specjalistyczną. Pamiętając jednak, iż mam w rękach numer zerowy, ufam, że kolejne edycje będą skrupulatnie zmierzać w stronę tej ostatniej. Sam wygląd magazynu już przypomina czasopismo z prawdziwego zdarzenia – świetnie wydana pod względem technicznym „Brama” jest formatu A4, wydrukowana jest na grubym, porządnym papierze i bardzo kolorowa. Sporo w niej zdjęć i grafik, a poszczególne teksty umiejscowiono na barwnym tle, nie na nudnej bieli. I ma fajną, steampunkową okładkę. Dla mnie bomba!
Skoro już uporałam się z kwestiami technicznymi, zajrzyjmy do środka. A tam – ojej, na pierwszej stronie mega ogromną czcionką list od naczelnego, Pawła Kwietnia, i jakiś taki strasznie amatorski spis treści. Wizualnie nie wygląda to zbyt dobrze. I to jest najgorzej zrobiona strona w całym numerze, o której musiałam wspomnieć. Ale spoko, im dalej, tym lepiej, więc nie ma się co zniechęcać. Jest w tej amatorszczyźnie pierwszej strony coś rozczulającego, dowodzącego, że „Brama” to istotnie amatorskie czasopismo, które dopiero pączkuje, i ma to swoje zdecydowane plusy – przede wszystkim jest tworzone z pasji, a nie z pragmatyzmu i chęci zbicia kokosów (twórcom „Bramy” oczywiście z całego serca życzę obrzydliwego bogactwa i sławy). I to widać.
          Nic to, opuszczamy nieudany wstęp i przewracamy stronę, zmierzając do pierwszego, otwierającego opowiadania, zatytułowanego, nomen omen, „Brama”. Autorem jest Łukasz Radecki, którego pióro bardzo lubię, aczkolwiek tutaj sądzę, że osoby nie znające uniwersum „Bóg Horror Ojczyzna” totalnie nie będą wiedziały, o co chodzi. Uczciwie przyznaję, że Łukasza stać na znacznie więcej, a „Brama” wydaje się być napisana od niechcenia. Szkoda, bo Łukasz to jeden z moich ulubionych polskich grozopiewców, a jego opowiadania zazwyczaj gwarantują dobrą zabawę.
    Następnie mamy Simona Zacka i jego „Pokolenia”. Pod względem warsztatowym jest to najlepsze opowiadanie numeru. Elokwentne, poprawne, z fajnym twistem na końcu i przyjemnie nawiązujące do klasyki grozy – a zwłaszcza Lovecrafta. Gdyby „Pokolenia” było jedzeniem, Zacka uznano by za świra i to w ciąży – połączył ze sobą elementy, które teoretycznie się ze sobą gryzą. I tak nad tą współczesną opowieścią o wrakach-statkach-widmach i przeznaczeniu czujemy unoszący się duch Cthulhu. Potrafię sobie wyobrazić nakręcony na podstawie tej historii film.


         Mariusz Orzeł Wojteczek wita nas dość ponuro na kolejnej stronie. „Dom Wschodzącego Słońca” jest bardzo… melancholijny. Nie tylko poprzez tytuł, odnoszący się do piosenki Animalsów, ale również poprzez umiejscowienie akcji w stolicy jazzu, Nowym Orleanie, i dzięki bluesowemu akcentowi tej muzycznej i mocno depresyjnej opowieści. Jest całkiem nieźle, jeśli ktoś przepada za takimi smutnymi, refleksyjnymi szorciakami.
Strona szesnasta to coś bardzo oryginalnego, jak na takie czasopismo – „Zagadkowe zgony średniowiecznych władców Polski” Jana Gruszki to ciekawy artykuł historyczny, opatrzony obrazami Jana Matejki (tak, to ten od Bitwy pod Grunwaldem). Jako, że „Poczet Królów i Książąt Polskich” jest jedną z moich ulubionych komedii, którą czytuję sobie od czasu do czasu, przeczytałam ten tekst z ogromną przyjemnością. Dobra robota, panie Gruszka.  


Artykuł dotyczący gry Warzone, przyznaję, przeczytałam tłumiąc ziewnięcie. Proszę wybaczyć, panie Pawlaczyk, ale po prostu nie jestem graczem i zupełnie się na tym nie znam. Oddaję jednak sprawiedliwość autorowi, bo sądzę, że jeśli jednak byłabym tym zainteresowana, to bym się zachwyciła. Serio. Nie ściemniam.


I kolejne zaskoczenie – na zielono-żółtej, kolorowej karcie mamy artykuł o karcianej grze „Pokemon”. I znowu – ziew, bo nigdy Pokemonów nie lubiłam. Ale sama zabawa i fakt, że odbywają się turnieje (sic!) i mistrzostwa (sic!!) tej gry wydają się całkiem fajne. Może kiedyś zagram, pewnie nigdy.


Po Pokemonach występuje Maciek Lewandowski. „Siedlisko”, rozpoczynające się cytatem z „Wieży” Herlinga Grudzińskiego to opowieść, którą Paweł Mateja określiłby mianem „horror prowincjonalny”. Czyli bardzo zły dom w Beskidach i list jego zmarłego właściciela do następcy. „Siedlisko” jest całkiem w porządku, mamy nawiązania do mitologii celtyckiej i druidów, mamy koszmary senne i atmosferę osaczenia. Lewandowski śmiało mógłby tę historię nieco rozciągnąć.


„Zdjęcia ostateczne” Anny Dymnej to temat numeru, i nic dziwnego – to arcyciekawy artykuł dotyczący fotografii post mortem, opatrzony wieloma przedrukami zdjęć. Przerażające, bo prawdziwe i niezwykle inspirujące. I cieszę się, że zwyczaj fotografowania upozowanych zmarłych się nie utrzymał – nie sądzę, bym miała kliknąć „lubię to” pod zdjęciem zmarłej babci koleżanki z fejsa.


Pióro Piotra Borowca poznałam nieco dogłębniej nie tak dawno temu (zainteresowanych odsyłam do opinii na temat jego „Wszystkich białych dam”) i w sumie wiedziałam, czego się mogę spodziewać. A jednak zostałam zaskoczona. „Góra krzyży” opowiada o rozprawie dotyczącej odbudowania zdewastowanego pomnika na Chryszczatej - górze, będącej mogiłą setek żołnierzy różnych ugrupowań i narodowości. To najdłuższe opowiadanie „Bramy” jest również jednym z najlepszych. A nie mówiłam, że Borowiec powinien się rozpisywać? Mówiłam!
„Narodziny ostatniego człowieka” Maćka Kaźmierczaka już kiedyś czytałam, opowiadanie to brało udział w konkursie na portalu Kostnica. Warsztatowo jest nieźle, ale fabularnie absolutnie mi nie odpowiada. Jest pełne nieuzasadnionej przemocy i wulgaryzmów, a wiecie przecież, że nie jestem ani delikatna, ani pruderyjna. Bynajmniej, lubię dobre gore, ale pod warunkiem, że jest umotywowane. Mam wrażenie, że tutaj obsceniczne, obrzydliwe i wynaturzone opisy stanowiły nie środek do celu, a cel sam w sobie.


Dalej mamy artykuł Pauliny Rzeszutek „Kolor ma znaczenie” o grze karcianej Magic the Gathering, który sprawił, że… mam ochotę tę grę zakupić i poczuć się jak bohaterowie „Teorii wielkiego podrywu”. To chyba dobra rekomendacja, co? Czuję się trochę jak dziecko we mgle, bo zabrakło tutaj szerszej instrukcji w stylu „MtG for dummies”, ale sądzę, że jeśli kiedykolwiek gra trafi w moje ręce, to wraz z kimś, kto mi wyjaśni jej zasady.


Na zakończenie mamy krótki felieton na temat ostatniej części „Hobbita” autorstwa Ryszarda Brzezińskiego. To lakoniczne, na luzie i z humorem zmieszanie filmu z błotem. Fanfary, panie Brzeziński i ciasteczko za odwagę. Poproszę o więcej recenzji w kolejnych numerach.

I już, przebrnęliśmy przez zerowy numer „Bramy”. Podsumowując – jest nieźle i wiem, że będzie lepiej. Szczerze dopinguję redaktorom i mam nadzieję, że nie spoczną na laurach po lawinie pozytywnych opinii, jakie się ostatnio pojawiły w sieci, tylko wezmą się do roboty i w każdym kolejnym numerze będą jeszcze lepsi. Poproszę o więcej opowiadań, felietonów, recenzji i artykułów popularnonaukowych, i wierzę, iż już niebawem „Brama” będzie taką marką, że zarówno polscy, jak i zagraniczni (a co!) autorzy będą marzyć o publikacji swoich opowiadań właśnie w tym czasopiśmie. Tego życzę zarówno twórcom „Bramy”, jak i sobie, bo z pewnością zakupię kolejny numer. I niech tylko spróbuje mnie rozczarować, to osobiście pofatyguję się do Szczecinka… Polecam!



BRAMA
nr 0/2015
red. nacz. Paweł Kwiecień
Cena: dycha + przesyłka





Komentarze