Po KFASONie (trzeciej edycji)




Od kilku dni walczę z tak zwanym syndromem odstawienia. Straszny smutek i tęsknota goszczą w moim domu odkąd skończyła się III edycja Krakowskiego Festiwalu Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju. Już pomijam sam fakt, że na kolejny trzeba czekać rok i jest to nawet gorsze czekanie, niż to na nowy sezon Gry o Tron, ponieważ KFASONem możemy się cieszyć ledwie jeden dzień. Najbardziej jednak brakuje tej niesamowitej, kfasonowej atmosfery, dzięki której uczestnicy mogą naładować swoje akumulatory na kilka miesięcy. 
Wszystko to za zasługą Magdy Paluch, dobrego duszka Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. Ta skromna dziewczyna robi tak wielki kawał dobrej roboty, że aż się dziwię, że jej jeszcze nikt "nie podkupił". Niemal samodzielne zorganizowanie takiego wydarzenia, jak KFASON, to nie lada osiągnięcie. W tym miejscu chciałabym zwrócić się bezpośrednio do organizatorki - Magdo, jesteś wielka!


Dla niezorientowanych w temacie chętnie opowiem, z czym to się w ogóle je, ten Kfason. Otóż jest to festiwal zrzeszający miłośników szeroko rozumianej grozy i horroru - a pod określeniem "szeroko rozumianym" kryje jest wszystko - literatura (większość prelekcji i paneli), poezja i sztuka (prelekcja Piotra Kulpy), film (wystąpienie twórców filmu "Kochanka Szamoty"), tematyka z życia wzięta (prelekcja Sylwii Błach), muzyka (koncert na zakończenie) oraz wszelkie inne elementy, kojarzone z grozą, plus jeszcze więcej. Aspekt prelekcyjno-panelowy to jedno - rzeczywiście wybór wystąpienia przysparzał nie lada trudności, a wszystkie (z tego, co udało mi się ustalić) były na jednakowo wysokim poziomie. Wspomnieć trzeba tu o pierwszym coming-oucie wydawnictwa Gmork, o spotkaniu ze Stefanem Dardą i Andrzejem Pilipiukiem czy panelu Groza jest kobietą, którego byłam uczestniczką. Działo się, po prostu. 


A z drugiej strony był aspekt ludzki, czyli towarzyski, i dla niektórych tym właśnie jest Kfason. Nie jest to napompowana do granic możliwości ogromna masowa impreza w stylu znanych i lubianych konwentów, tylko jest to raczej kameralny spęd ludzi związanych ze środowiskiem, dla których KFASON jest świetnym pretekstem, by się spotkać raz do roku. Tego elementu nie można przecenić i sądzę, że jest to właśnie to, co wyróżnia KFASON od innych tego typu imprez. Świadomość, że możesz podejść do absolutnie każdego, podać grabę i się przywitać, sprawia, że na festiwal niemal się frunie. 


Mówiąc o grabach... Nie mogę nie wspomnieć o imprezie towarzyszącej KFASONowi, czyli Gali rozdania Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. W tym roku byłam jednym z nominowanych do nagrody i traf chciał, że wygrałam. W tym miejscu bardzo dziękuję za wszystkie głosy i mam nadzieję, że to niesamowite wyróżnienie okaże się w pełni zasłużone. Nagrodę kapituły w kategorii opowiadanie zdobył Łukasz Radecki, zaś za powieść statuetki Demona Ruchu powędrowały do Magdy Kałużyńskiej (kapituła) i Stefana Dardy (czytelnicy). Serdecznie gratuluję. 
Galę poprowadził Jarosław Urbaniuk i zrobił to dobrze. Rozluźniał atmosferę swoimi weselnymi żartami i chyba dokładnie o to chodziło. Natomiast Krzysztofowi Bilińskiemu należą się wielkie brawa za stworzenie oprawy filmowej nominacji i idei nagrody, która została wyemitowana podczas Gali.


Impreza zakończyła się tzw. after-party, o którym nie mogę nic powiedzieć, gdyż każdy uczestnik podpisywał papierek lojalnościowy. Z tego wynika jedno - chcesz wiedzieć, jak było? Wpadnij za rok!

Zaczynam tęsknotę od przeglądania zdjęć na Facebooku. Zapraszam do śledzenia strony Kfasonu na FB i... do zobaczenia na IV edycji KFASONu.  


Komentarze