Malarz obłędu, Przemysław Wilczyński

„Świat jest miejscem cuchnącym zgnilizną braku jakichkolwiek zasad”     

Jan Kowalski marzy o sławie, forsie, prestiżu. Nic dziwnego, przecież o tym marzy większość z nas. W pogoni za marzeniem jedni poświęcają swój czas, energię, sen, a inni… samych siebie. Tak właśnie kończy się zabawa z ogniem – wiadomo, że jak się bawisz płomieniem, to on cię w końcu oparzy.
Młody dziennikarz postanawia napisać swoje opus magnum. Dzieło, które otworzy mu drzwi do sławy i bogactwa. Sprytny jest, gdyż wie, co się najlepiej sprzedaje. Sensacja. Każda, która dotyka cierpienia, morderstwa, śmierci. Nie bez przyczyny do dzisiaj Hannibal Lecter jest ulubionym bohaterem literackim i filmowym wielu osób, a opowieści o mordercach wciąż znajdują nabywców. Janek decyduje się napisać biografię Malarza, seryjnego mordercy, który zgwałcił i zabił 13 kobiet. Pisanie wymaga starannego researchu, a to wiąże się z wywiadami i rozmowami z samym Malarzem. Chłopak rzuca się na głęboką wodę nie wiedząc, że pod stopami nie znajdzie dna…
            Anna Kowalska, żona Janka, wraz z wyuzdaną koleżanką Kaśką, prowadzi biuro rachunkowe. Póki co jest trudno, gdyż kobiety dopiero walczą o pozycję na rynku, ale jakoś dają sobie radę. Anna codziennie skraca sobie drogę z pracy do domu przez park. Dziewczyna nie może pozbyć się irracjonalnego lęku, że za każdym krzakiem czai się gwałciciel, ale niestrudzenie brnie przez nieoświetlony zagajnik. Irracjonalny lęk... Do momentu, aż kobieta naprawdę zostanie zgwałcona, a cały jej świat legnie w gruzach.
„Umysł szaleńca kryje wiele tajemnic, z których morderstwo jest tylko wierzchołkiem góry lodowej”
„Malarz obłędu” to debiut literacki Przemysława Wilczyńskiego, podróżnika z Raciborza. Odważne studium manipulacji umiejscowione w polskich realiach przywodzi na myśl historię wspomnianego już Hannibala Lectera i jego relacji z Clarice Starling. Rozmowy Janka z mordercą, który jest doskonałym manipulatorem i wyzbytym z uczuć sadystą to nić łącząca wszystkie elementy układanki. Janek tak mocno zaangażuje się w sprawę, że sam zacznie tracić kontakt z rzeczywistością. Słowa Malarza wpłyną na chłopaka destrukcyjnie, wyzwalając w nim pokłady agresji, o które sam siebie nie podejrzewał. Sprawią, że fasada idealnego męża runie, a paradoksalnie delikatna psychika popęka na milion kawałków, wypuszczając głęboko skrywanego potwora.

Pomysł na książkę jest dobry, ale wtórny. Nie ma tutaj niczego odkrywczego, a takich historii można znaleźć na pęczki w bibliotece. Muszę przyznać, że drugą połowę książki przeczytałam dość pobieżnie, bo pierwszą byłam najnormalniej w świecie wymęczona. Na niemal każdej stronie pojawia się słowo „gwałt”, co miało w zamyśle zapewne wywołać wrażenie tytułowego obłędu, a ostatecznie straciło jakąkolwiek moc. Każde słowo, powtarzane milionkrotnie, wreszcie staje się jedynie zlepkiem nic nieznaczących liter. Wilczyński, choć bierze na warsztat tematy mocne, chwytliwe, z gruntu przerażające – wspomniany gwałt, aborcja, morderstwo – prześlizguje się po nich jedynie powierzchownie. Traci przez to na wiarygodności, a wprowadzone przezeń wątki psychologiczne bynajmniej nie wywołują w czytelniku efektu „wow”, który można zaobserwować u tuzów gatunku. Fabuła jest powierzchowna, powtarzalność irytująca, zamierzony efekt nie został osiągnięty. Gdybym miała jednym słowem opisać tę powieść, to użyłabym słowa „przegadana”.

Przykro mi o tym pisać, gdyż naprawdę byłam zaintrygowana tą historią i miałam wobec niej wielkie oczekiwania. Zaczęło się obiecująco, ale gdzieś po drodze Autor zatracił umiar i przesadził w drugą stronę sprawiając, że książka zamiast subtelnie wywoływać lęk i trzymać w napięciu, nudziła i wkurzała. Powtarzanie tych samych frazesów bywa dobrym dodatkiem do mrożącej krew w żyłach opowieści, ale tutaj przybrało formę zapychacza, a nie konstruktora napięcia.
Sprytnym posunięciem Autora okazało się nazwanie bohaterów. Jan i Anna Kowalscy. Czy jest coś bardziej sztampowego? Tym samym, zdaje się, Autor chciał zasugerować, że pewne rzeczy mogą dotknąć każdego, i na dobrą sprawę nasza Anna i nasz Janek mogliby być również nami. Takie troszkę kafkowskie nawiązanie do motywu everymana to jedna z rzeczy, które chętnie pochwalę. Choć na początku nieco mnie to zdziwiło, gdyż główni bohaterowie z reguły powinni nazywać się oryginalnie, żeby móc ich zapamiętać, a tutaj ewidentnie zabrakło równowagi (na przykład - obok Anny Kowalskiej pojawia się Stefania Kwiecień). Jednak po zapoznaniu się z całą historią odgadłam (chyba) zamysł Autora i myślę, że był ryzykowny, ale wypadł całkiem zgrabnie.

Przemek Wilczyński z pewnością ma talent. Potrafi pisać. Błyskotliwe myśli i celne uwagi dowodzą, że jest też dobrym obserwatorem, co jest jedną z najważniejszych cech niezłego pisarza. Do pewnego momentu byłam zachwycona, naprawdę. Niezły warsztat wespół z całkiem logiczną konstrukcją są obiecujące. Gdyby „Malarza obłędu” odchudzić i usunąć nadmiar powtórzeń, książka byłaby świetna. Niestety, w tej formie jest dla mnie trudną do przebrnięcia plątaniną słów, które pogubiły znaczenie. Brak głębi psychologicznej odarł powieść z wiarygodności, a sprawy trudne zostały przegadane, przez co straciły siłę rażenia.
Reasumując, „Malarz obłędu” to książka, która istotnie może do obłędu doprowadzić, ale nie w tym sensie, w jakim powinna. Niemniej, jest to debiut. Debiut obiecujący. Naprawdę. Pomimo ostrych słów krytyki powyżej, z pełną odpowiedzialnością mogę zaświadczyć, że jestem pewna, iż autor "się wyrobi". Ma zadatki na świetnego pisarza. Czytywałam dużo gorsze debiuty, ba, dużo gorsze książki już uznanych autorów... Mam nadzieję, że Autor mnie nie zawiedzie i wyciągnie wnioski, by kolejną powieść napisać lepiej. Tego jemu - i sobie, jako czytelnikowi - życzę.


„Malarz obłędu”
Przemysław Wilczyński
Sonia Draga 2016

Komentarze