Reguła nr 1, Marta Guzowska

„Pośpiech i strach to złe połączenie – w pośpiechu można coś przeoczyć, ze strachu robi się głupie rzeczy, a ja nie mogę sobie pozwolić na błąd. Muszę wyprzedzić *go* w wyścigu do złotego runa i nie dać się zabić po drodze. Tylko tyle, zupełny drobiazg. Więc przestańcie się już dziwić, że trzęsą mi się ręce” 

To, co najbardziej lubię w cyklach, to powtarzający się bohater. Staje się znajomym, którego poznajemy w miarę posuwania się akcji, i w zasadzie każda kolejna książka to okazja do spotkania. Tak, jak z prawdziwą osobą. I choć z Simoną Brenner nie mogłabym spotkać się na kawie (raczej by nie była zainteresowana), to mogę to zrobić przynajmniej na łamach powieści. I fajnie, bo już się za nią troszkę stęskniłam od czasu „Chciwości”.

Tym razem nasza nieokiełznana, genialna archeolożka łamane przez złodziejka daje się podpuścić obietnicą znalezienia…. złotego runa. Tak, TEGO złotego runa. Czyli kawałka baraniej wełny, która zamiast śmierdzieć niemiłosiernie (jeśli ktoś z Was miał kiedyś taki dywanik to wie, o czym mówię), symbolizuje… cóż, majątek, dobrobyt, wieczne szczęście. I mnóstwo, mnóstwo kasy! No, przyjmując oczywiście, że istnieje.

Ale to mit, prawda?

Simona jest sprytna, mądra i… autonomiczna. Przez życie brnie kierując się jedenastoma zasadami. Nie kłamie – bo najlepsze rezultaty daje mieszanka kłamstwa i prawdy. A jak już dochodzi do konfrontacji, to zawsze rżnie głupa. Aż do końca. Nie wychodzi przed szereg, bo po co zwracać na siebie uwagę. Nigdy też nie kontaktuje się z policją i nigdy, ale to nigdy, nie ufa nikomu.
Cóż, to ostatnie to można włożyć sobie między bajki, prawda, Simona?

Jest jeszcze kilka zasad, w tym jedna, o której warto wspomnieć: zawsze trzeba próbować, nawet na łożu śmierci. Zatem choć cała akcja poszukiwań złotego runa okaże się trudniejsza, bardziej wymagająca i jeszcze bardziej zagmatwana, niż się zdawało na początku – Simona będzie próbować. No i w zasadzie nie ma też innego wyjścia, bo od pewnego momentu pościg za złotym runem zrówna się z pościgiem za… własnym życiem.

Dynamiczna, pełna zwrotów akcji opowieść Marty Guzowskiej to w stu procentach książka (i tu Was zaskoczę!) przygodowa. Choć trup się ściele gęsto, zagadka goni zagadkę, a w grę wchodzą wielkie pieniądze, to fabuła „Reguły nr 1” przypomina wartkie perypetie… Indiany Jonesa. Tak, nie będzie tu nic odkrywczego – ze swoją buńczucznością, humorem, dynamizmem i poszukiwaniem skarbów Simona Brenner szalenie przypomina Indy’ego. Co prawda jest bardziej samolubna (myśli w sumie tylko o tym, jak by tu zarobić, a altruistyczne pragnienie umożliwienia ludzkości oglądanie bezcennych dzieł sztuki w sytuacji, gdy można je po cichu spieniężyć, jest jej zupełnie obce), ale też jest archeologiem i też spotyka ją wiele przygód. Fakt faktem, przygody Simony to wielogodzinna ucieczka przez kilka krajów z mafiozem u boku i bandą trupów za sobą, ale czego się nie robi dla sztuki!

Sama książka, napisana z perspektywy głównej bohaterki, wciąga niemiłosiernie. Simona, zupełnie jak Frank Underwood z „House of Cards” bardzo chętnie zwraca się bezpośrednio do czytelnika. Dlatego lektura tej książki jeszcze bardziej przypomina spotkanie z dawno nie widzianym znajomym. Znajomym, który dodatkowo, poza opowiadaniem o swoich przygodach, jeszcze mnie czegoś nauczy! Tak, nie zapominajcie, że te archeologiczne ciekawostki mają też mega fajny walor edukacyjny. Rozrywka może uczyć, serio.

Marta Guzowska ma jaja. Tak brawurowe fabuły to ryzyko! Bo czy czytelnik nie parsknie śmiechem i nie pokiwa głową z niedowierzaniem na wieść, że najlepsza złodziejka antycznych świecidełek ślepo podąży za mitem? Tak w sumie bez zastanowienia? No nie, Simona nie może być AŻ TAK łatwowierna. Lubimy czytać o rzeczach niestworzonych, ale c’mon, złote runo? Bujda na resorach!
A jednak udało się autorce pociągnąć temat w sposób nie tyle wciągający, nośny, co wiarygodny i autentyczny. Dzięki czemu nie psujemy sobie lektury ciągłym niedowierzaniem, a dajemy się porwać fabule… I wierzcie mi, warto!


To bardzo udane spotkanie z Simoną Brenner pogłębiło moją trudną do niej sympatię. Kilka faktów z jej życia, skromnie odsłoniętych, pozwoliło mi na lepsze zrozumienie jej charakteru i niejako ją uczłowieczyło. Choć Simona wciąż skrywa wiele tajemnic, to wiem już, że jej samolubne zachowanie wynika z czegoś, co jej się przydarzyło. Odsłaniamy ją kawałek po kawałku, zupełnie jak dzieło sztuki tkwiące głęboko w suchej ziemi… i podoba nam się to, co widzimy. Może też zerkniecie? Polecam gorąco wielbicielom sensacji, powieści rozrywkowych, Dana Browna, Indiany Jonesa i… Marty Guzowskiej.


Marta Guzowska
"Reguła nr 1"
Wyd. Marginesy 2017 

Komentarze