Studium w szkarłacie, Arthur Conan Doyle


"Tajemnica otaczająca tę sprawę podnieca imaginację, a gdzie nie ma imaginacji, nie ma grozy"


Stało się. Mój pierwszy raz z Sherlockiem Holmesem, choć zarzekałam się, że nie, że to nie dla mnie, że ja wolę flaki i krew, a nie inteligentną dedukcję pozbawioną krwawych ozdobników. Ale z powodu uwielbienia dla serialu "Sherlock", dzięki któremu najsłynniejszy brytyjski detektyw całkowicie zdobył moje serce, stwierdziłam "what the hell!" i zasiadłam do lektury. Jeden wieczór na 130-stronicową historię to i tak niewielka strata, jeśliby okazało się, że między mną a książkowym Sherlockiem nie zaiskrzy (bo, przyznaję, że z serialowym - ach, Benedict...).

Powiem Wam, z rumieńcem na twarzy i ogromnym zawstydzeniem, że owszem, zaiskrzyło. Nie jest to ogromna namiętność, ale na pewno lekka sympatia, która z czasem może przerodzić się w coś więcej. W miłość może? Taką stateczną, bez porywów serca, ale zapewniająca emocjonalną stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Sherlock Holmes to, mimo wielu wad charakteru, dobry materiał na bliższego... przyjaciela.

Sherlock Holmes i John Watson, rys. Sidney Paget (1860-1908)

"Studium w szkarłacie" to pierwsza opowieść z Sherlockiem Holmesem sir Arthura Conan Doyle'a. I to od niej zaczęła się przyjaźń doktora Watsona z ekscentrycznym detektywem-doradcą. To tutaj dowiecie się, w jaki sposób panowie się poznali i zadecydowali o tym, by wspólnie zamieszkać na Baker Street 221 B. To także opowieść o pierwszym wspólnym śledztwie, o ile można tak powiedzieć, Watsona i Holmesa. Choć, po zastanowieniu, muszę stwierdzić, że niewiele tu współpracy - raczej "Studium w szkarłacie" to moment, kiedy Sherlock Holmes popisze się swoimi umiejętnościami dedukcji, wszechstronną wiedzą i niebywałą inteligencją przed swoim nowym kolegą (i mną, tak zupełnie przy okazji). 

Watson w pewnym momencie porównał Sherlocka do C. Augustin Dupina, pierwszego literackiego detektywa, stworzonego przez E.A.Poe, mistrza dedukcji, na co Sherlock z lekceważeniem odparł: "(...) myślę, że był on dość miernym typem. Ten jego trick, gdy po kwadransie milczenia wdziera się trafną uwagą w myśl przyjaciela, jest bardzo efektowny, ale i powierzchowny. Niewątpliwie miał on genialne zdolności analityczne, ale nie był takim fenomenem, jak Poe sobie wyobrażał." Uśmiechnęłam się pod nosem, gdyż Sherlock, mówiąc to, wykazał się niesamowitą pewnością siebie i w tym momencie właśnie udowodnił mi, że to zadufany w sobie egocentryk, który... już z marszu pozyskał moją sympatię.
Sama intryga kryminalna jest dość prostolinijna. Zamordowano mężczyznę, choć nie widać śladów walki ani żadnych ran; trudno jednoznacznie określić przyczynę zgonu. Z kolei ciało nieboszczyka otacza krew - prawdopodobnie zabójcy - którą na ścianie napisano słowo "Rache". Już wkrótce pojawi się kolejny trup, a dwóch detektywów, w tym jeden z samego Scotland Yardu, nie będzie miało żadnych tropów. Tylko Sherlock może pomóc im rozwiązać sprawę zbrodni, której geneza sięga wielu lat wstecz w środku pustynnej Ameryki.


Akcja rozgrywa się w roku 1878, zatem logiczne jest, iż ustalenie sprawcy zbrodni jest tysiąc razy trudniejsze, niż dzisiaj - Sherlock nie dysponuje wszakże żadnymi narzędziami, znanymi z "CSI", poza własnym umysłem. I jego umiejętności dedukcji i mnie, starej kryminalnej wyjadaczce, zaimponowały.

Jednak muszę przyznać, że opowieść sir Arthura Conan Doyle'a jest znacznie bardziej... podstawowa, niż współczesne kryminały. Zupełnie, jakby te opowieści były pisane dla samej postaci Sherlocka. Skupia się jedynie na kilku wątkach - w tym jednym, "mormońskim", niezbędnym do przedstawienia motywu zbrodni - i nie posiada rozbudowanego tła. To pełnokrwisty kryminał - czy raczej: powieść detektywistyczna - w której nie znajdziemy wątków pobocznych, jak chociażby obyczajowych albo miłosnych - tak jak ma to miejsce głównie w kryminałach skandynawskich. Odrobina romantyzmu, wprowadzona tu "ręką" Watsona, który to spisał te wydarzenia - to tylko drobny zabieg upowszechniający niezwykle analityczne studium rozwiązywania zagadki przez racjonalnego detektywa. Z pewnością jest to ciekawa odmiana. Podoba mi się także cięty dowcip i kreacja bohaterów, umiejętnie, choć dość skąpo wpleciona. Przecież napomknięcie o tym, że Sherlock Holmes bił trupa kijem w prosektorium, mówi więcej o jego charakterze, niż tysiąc słów ;) 
"Mówi się, że geniusz to bezgraniczna zdolność znoszenia trudów (...) To zła definicja, ale słuszna dla pracy detektywa"
Polskie wydania "Studium w szkarłacie" 
Cóż, liznęłam odrobinkę klasyki i myślę, że dobrze na tym wyszłam. Zmniejszyło to tęsknotę za serialem (nie wiem, ile każą nam czekać na 4. sezon). W najbliższym czasie chętnie poznam inne przygody Sherlocka Holmesa i jego druha, doktora Watsona, tym razem nie w formie unowocześnionej adaptacji filmowej, ale w formie oryginalnej. Ciekawe, czy nauczę się czegoś od tego detektywa-doradcy. Może po szkoleniu u samego Holmesa każda następna zagadka kryminalna - współczesna - będzie dla mnie bułką z masłem? 

 Moje wydanie: "3x Sherlock Holmes", Artur Conan Doyle, wyd. Iskry, Warszawa 1969
"Studium w szkarłacie", przeł. Tadeusz Evert

Studium w szkarłacie [Arthur Conan Doyle]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

Komentarze