Pierwszy krok w chmurach, Marek Hłasko

"O, mamo - myślałem - łatwiej chyba zbudować sobie nieśmiertelność, niż porozumieć się z drugim człowiekiem"

Kiedy wzięłam do ręki przepięknie wznowioną antologię "Pierwszy krok w chmurach", nie wiedziałam, czego się spodziewać. Nazwisko Hłaski kojarzyłam, acz ze wstydem kręciłam głową, gdy ktoś zapytał "czytałaś go?". Nie, nie czytałam. 
I, doprawdy, nie wiem, czemu.


"Pierwszy krok w chmurach" to debiutancki zbiór opowiadań młodego chłopaczka, któremu przyszło żyć w tak trudnych czasach. Jako dziecko przetrwał wojnę, a jego opowieści przesycone są zapachem Tamtej Polski. Rodzina Hłaski często się przeprowadzała, chłopak dorastał w wielu miejscach. Brak możliwości zapuszczenia korzeni owocował buntem i trudnościami wychowawczymi. Hłasko przeciwstawiał się systemowi, bywał agresywny, zaczepny, butny; tę złość przemieniał w słowa, opowieści, historie. Niesamowitym jest, że ten niezwykle młody dwudziestolatek miał w sobie jednocześnie tyle wrażliwości i dojrzałości. Być może w tamtych czasach szybciej się dorastało?
"Głupcze [...] Tańczymy wszyscy kankana na wulkanie"
Już pierwsze opowiadanie, "Dom mojej matki", w pełni ukazuje krnąbrność, lekkie zbuntowanie, a jednocześnie ogromną wrażliwość autora. Im dalej, tym jednak mocniej - i tak "List" jest opowieścią tak niesłychanie smutną, że czytelnik musi robić sobie przerwy, by podumać nad poszczególnymi akapitami. Skąd w młodym Hłasku tyle samotności? Skąd w nim tyle empatii, skąd ta umiejętność bezbłędnego wcielenia się w najbardziej samotnego człowieka na świecie, którego sensem życia jest oczekiwanie na list? Sam list jest tu bolesną metaforą czegoś, czego po prostu nie możemy mieć, acz tak bardzo tego pragniemy. Im dłużej czekamy, tym słodsza może być nasza radość, tym bardziej gorzkie nasze rozczarowanie. "Dwaj mężczyźni na drodze" to z kolei opowieść silnie inspirowana fenomenalną w moim odczuciu powieścią "Myszy i ludzie" Steinbecka. Hłasko maluje jednak nieco inne zakończenie, choć na dobrą sprawę: po co? Na tym nie kończą się nawiązania autora do innych tuzów. Lekkie skinięcie głową w stronę Andrzeja Bursy i jego "Mam w dupie małe miasteczka" dodaje niebagatelnego uroku ("Kancik, czyli wszystko się zmieniło"). Skoro już o tym, że wszystko się zmieniło - ktoś kiedyś powiedział, że łatwo wyrwać człowieka z wojny, ale trudno wyrwać wojnę z człowieka... czy coś w tym stylu. O tym jest "Żołnierz", którego czas akcji autor datuje na 1945 rok. Ostatnie opowiadanie - "Pętla" - to majstersztyk. Opis zmagania alkoholika z nałogiem, nieudane próby pozostania w trzeźwości, śmierć, która przezwycięża miłość - genialnie, prawdziwie napisane; skąd u Hłaski taka znajomość tematu? Skąd wiedza, jak czuje się alkoholik, gdy nie ma w pobliżu wódki? Skąd umiejętność tak drobiazgowego odzwierciedlenia upodlenia, a zarazem uniesienia? To chyba rzeczywiście najlepsza opowieść zbioru.
Najdłuższe opowiadanie zbioru, "Baza Sokołowska", to wiele stron misternie omawianej codzienności w warsztacie. To pierwsze opowiadanie Hłaski, spisane już w 1951 roku - Marek miał wtedy ledwie 17 lat. Sporo nazewnictwa specjalistycznego, sporo obyczajowości, nieco mniej dosłownego smutku, sporo więcej dramatów i masa truizmów, dzięki którym Michał Kosecki stał się innym człowiekiem, lepszym pracownikiem, lepiej naoliwionym trybikiem w machinie. Zwyczajna rzeczywistość, męskość lat '50, praca dla ludu. Indywidualności nie ma, jest tylko kolektyw, grupa ludzi utożsamiająca się z wykonywaną pracą. Oto kraniec Rzeczpospolitej Polski, mającej się za moment przerodzić w PRL, oczami młokosa. To jedyne zresztą opowiadanie wpasowujące się w schemat literatury socrealizmu, zakończone optymistycznym happy-endem. 
"Milczenie nie jest złotem. Milczenie jest paskudnym kłamstwem. Milczenie jest najpaskudniejszym ze wszystkich kłamstw"
Wszystkie pozostałe opowiadania wręcz przeciwstawiają się stylom, narzuconym przez system i stanowią niejako odwrotność zasad socrealizmu. Hłasko widzi człowieka, nie lud. Opisuje zmagania pojedynczej jednostki nie tyle z owym systemem, ale z prozaiczną rzeczywistością; "Pierwszy krok w chmurach" jest w pewien sposób manifestem antykomunistycznym, zresztą zakaz publikacji dzieł autora przez 20 lat mówi sam za siebie. Samo opowiadanie "Robotnicy" stanowi protest przeciw propagandzie, zawoalowany sprzeciw wobec ułudy, którą karmiono pracowników fizycznych ustami sekretarzy partii. Nie zamierzam wgłębiać się w kwestie polityczne, to nie moja rola; poprzestaję na ocenie dzieła literackiego jako takiego, a sprawy interpretacji przez pryzmat systemu pozostawiam tym, którzy mają większą wiedzę ode mnie.
Pozostaje mi tylko stwierdzić, iż w dziełach Hłaski namacalny jest ten bunt, który sprawił, że młody człowiek tak cynicznie i pesymistycznie patrzył na świat. Podobnie, jak bohaterzy jego opowieści - rozczarowani życiem indywidualiści, stojący na samym dnie drabiny społecznej, nieszczęśliwi i pozbawieni złudzeń, acz wciąż, nieustannie mający nadzieję. Marzyciele, których marzenia nigdy się nie ziszczą. Autor wykrada im moment życia, moment najbardziej depresyjny, kiedy nawet pogoda nie ma do zaoferowania ani grama ciepła. Ludzie, mijający spitego do nieprzytomności alkoholika ("Pijany o dwunastej w południe") w duszny, parny i niszczący dzień. To jego bohaterowie - przechodnie, sąsiedzi, podróżni w pociągach. Zupełnie, jakby Hłasko zasiadł na ławeczce i, niczym uliczny artysta, po prostu spisywał rzeczywistość taką, jaką ją widział, jak robili to starzy ludzie w tytułowym opowiadaniu. "Pierwszy krok w chmurach" brutalnie podcina skrzydła. Ukazuje silny kontrast pomiędzy niewinnością i naiwnością, marzeniem a rzeczywistością, złą, zawistną, niesprawiedliwą. Jeszcze więcej tej niesprawiedliwości i nierówności jest w genialnej opowieści "Śliczna dziewczyna", ukazującej, że nasze wyobrażenia prawie zawsze są mylne.

Marek Hłasko był niemożebnie smutnym, młodym człowiekiem. Nie mogę wyjść z podziwu dla jego niesamowitej dojrzałości, dla trafnej analizy otoczenia, dla doskonałej interpretacji rzeczywistości i wybujałej wręcz empatii. Słowa, słowa - te słowa są piękne, literackie, zbyt doskonałe, by zbyć je milczeniem. Trafne spostrzeżenia - jak uniwersalne, ponadczasowe - mogłyby zawstydzić niejednego, dojrzałego pisarza. Bo bądź co bądź Marek Hłasko był jeszcze dzieciakiem, gdy zaszczycił świat swoim piórem. Opisywane przez niego sytuacje, tworzone historie, to tylko próba przełożenia porządku świata na swój sposób, dostosować go do swojego rozumowania. Z tej próby wygląda geniusz pióra. Geniusz, który w doskonały sposób potrafił ująć pozory, rządzące światem, niesprawiedliwość, nierówność, a jednocześnie trafnie opisujący emocje, zakochanie, miłość - jeszcze wciąż naiwnie, jeszcze tylko tak, jak może taki młodziutki człowiek, ale zawsze z jakimś "ale", zawsze z wiadrem wody wylanym na łeb, zawsze ze zgorzknieniem ("Najświętsze słowa naszego życia"). Marek Hłasko może i nie wierzył w cuda, może nie wierzył ani w miłość, ani w szczęście. Ale jego opowieści rodzą refleksję, dają odrobinę takiego... brzydkiego piękna. Jestem totalnie urzeczona.
"Gdybyś był niezłym pisarzem, twoją książkę czytałyby setki tysięcy. W każdym razie na pewno więcej, niż by na to zasługiwała" 
Być może Hłasko nie wpasowuje się w tematykę tej strony. A być może pasuje idealnie? Dobra literatura zawsze znajdzie miejsce siedzące. U mnie Hłasko może zasiąść na szczycie stołu. 



Marek Hłasko
"Pierwszy krok w chmurach"
Agora SA 2014

Pierwszy krok w chmurach [Marek Hłasko]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Komentarze