Premiera: Psy gończe, Jørn Lier Horst


„Tym właśnie byli, on i jego koledzy. Sforą psów, które ścigały mordercę. (…) Ale jak wszystkie inne psy myśliwskie, tropili najcieplejszy ślad, nie zatrzymując się nigdzie nawet na chwilę”


Skandynawskie kryminały są bardzo specyficzne. Pomijając dziwacznie brzmiące nazwy miejscowości i imiona, styl tych powieści zazwyczaj można opisać jako surowy, a akcję jako niespieszną. Podejrzewam, że i taką osobowość mają Skandynawowie; może życie na północy hartuje, a mróz kształtuje charakter? Niektóre książki rodem ze Szwecji czy Norwegii bywają po prostu nie do przejścia - nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Morderstwo (zwykle w jakimś opustoszałym miejscu), zima, surowy klimat i jeszcze surowsza atmosfera powieści (bo wszystko musi do siebie pasować) plus powolny rozwój akcji i zero dynamizmu. Miewa to swoje uroki i gdy sięgam po któryś z tych kryminałów, robię to ze świadomością tego, co dostanę - mroźną opowiastkę kryminalną z mocno rozbudowanym wątkiem obyczajowym i/lub romantycznym. Co nie znaczy, że jestem jakąś ogromną fanką akurat tego typu powieści, ale w przypadku literatury skandynawskiej jedno jest pewne - wszystko, co napisałam powyżej, to stereotyp i jak każdy stereotyp można go sobie wsadzić... między bajki.

Stali Czytelnicy znają moją słabość do Jo Nesbø. Przeczytałam wszystkie jego powieści i obecnie przebieram nóżkami w oczekiwaniu na kolejną. Horst był porównywany właśnie do Jo w ramach promocji jego pierwszej w Polsce powieści - "Jaskiniowca". Po lekturze debiutu Horsta zgłosiłam zdecydowane veto. Horst nie jest podobny do Nesbø i basta. I całe szczęście. "Jaskiniowiec" pokazał, że Horst ma swój własny styl i podąża swoją własną ścieżką, wcale nie imituje ani nie naśladuje Nesbo, a wszelkie porównania obu pisarzy wynikają zapewne li z przesłanek stricte marketingowych. Zaś "Psy gończe" to udowodniły.

      William Wisting, policjant z wieloletnim stażem i stary kryminalny wyga to gliniarz, który w swoim zawodzie kieruje się rozsądkiem, a wydaje oskarżenia tylko i wyłącznie na podstawie realnych dowodów. A przynajmniej na takiego się kreuje. I teraz ten służbista, skrupulatny i uczciwy, zostanie skonfrontowany z przekrętem sprzed siedemnastu lat, podczas którego ktoś sfabrykował dowody w sprawie zabójstwa młodej dziewczyny. Biuro Spraw Wewnętrznych właściwie już wydało wyrok, nieoficjalnie uznając go winnym podrzucenia kluczowego dowodu w sprawie... Zawieszony w obowiązkach służbowych Wisting potajemnie przeprowadza własne śledztwo, mające oczyścić go z zarzutów i zdemaskować tego, kto 17 lat temu majstrował przy dowodach, dzięki którym skazano sprawcę. Ma pomocnika w osobie Line, ambitnej i niezwykle bystrej córki, dziennikarki. Line poza pomocą ojcu zajmuje się jeszcze jedną sprawą - śmiertelnym pobiciem niezidentyfikowanego mężczyzny. A w międzyczasie ginie kolejna młoda dziewczyna... 


      Masa z pozoru niepowiązanych nitek, kilka wątków detektywistycznych oraz lekko zarysowane tło obyczajowe, nie dominujące w fabule ani nie przyćmiewające elementów gatunkowych w efekcie dają intrygującą historię, której rozwiązanie nie pozostawia luźnych końców. W "Psach gończych" pierwsze skrzypce gra porządnie skonstruowana intryga kryminalna (co dla powieści tego typu wcale nie jest takie oczywiste). Być może po świetnym "Jaskiniowcu" jestem dla Horsta nieco pobłażliwa, ale chyba zostanę fanką duetu Wisting & Wisting. Rysy psychologiczne głównych protagonistów są nieco niepełne i pozostawiają wiele dla wyobraźni, ale w przypadku serii uznaję to za plus. Autor ma bowiem kilka tomów dla tego, by w oszczędny, frapujący oraz solidny sposób prowadzić rozwój postaci, sprawiedliwie rozporządzać charakterystyką. Taka lakoniczność wpływa na wzrost zainteresowania czytelnika, a bohater intrygujący to bohater, którego chce się poznać. Poza tym absolutna kreacja bohaterów w jednym tomie wpłynęłaby negatywnie na pozostałe części cyklu (które trzeba byłoby wówczas poznawać tylko po kolei). „Psy gończe” opowiadają o śledztwie z przeszłości, w którym popełniono błędy, kierując się subiektywną oceną i pragnieniem jak najszybszego zakończenia sprawy. Wisting przeżyje swoistego rodzaju katharsis, gdy zrozumie, jak wiele dzierży w swoich rękach policjant śledczy i jak ta moc może niszczyć, a jego córka pozna gorzki smak… wolności prasy.

„Wszyscy żądają wolności wypowiedzi (…) Ale nikt nie chce dla niej cierpieć”


Jørn Lier Horst ma porządne zaplecze kryminalne. Studiował kryminologię, filozofię i psychologię, a także pracował jako szef wydziału śledczego. Swoje doświadczenie z ogromną klasą przemyca w skomplikowanych, acz spójnych fabułach. "Psy gończe" to wybijająca się ponad przeciętność powieść, która swoim dynamizmem nokautuje wszelkie stereotypy i udowadnia, że Skandynawia też ma pazur. To historia detektywistyczna ukazująca drobiazgowe śledztwo i niezłomną walkę o prawdę oraz sprawiedliwość w nieobciążający, relaksujący sposób - tak, jak powinna dobra powieść rozrywkowa. Przepięknie zagmatwana i jeszcze piękniej zakończona wciąga od pierwszych stron, zaś opisy są tak sugestywne, że człowiek w słoneczny dzień wychodzi na zewnątrz w kaloszach, bo w książce pada (true story)... Lubię takie opowieści, przypominające skomplikowane puzzle. I jeszcze bardziej lubię smak wyzwania. Podjęłam je i poległam - próbowałam złapać Horsta na błędzie rzeczowym, na strzelbie, która nie wypaliła czy na porąbanej lub banalnej logice, ale nie udało mi się. Jeśli bowiem chodzi o szczegóły, autor nie ma sobie równych. A skoro diabeł tkwi w szczegółach… To dla mnie oznaka dobrego kryminału.

Psy Gończe
Jørn Lier Horst
Smak Słowa 2015
premiera: 6 maja 2015

Komentarze