Przedpremierowo: Zabij mnie, tato, Stefan Darda

„Tyle że, rozumiesz, panie Zdzichu, to, że inni ludzie stają się nam bardziej bliscy po swojej śmierci, to jest jakoś tam naturalne. Jeszcze bardziej bliscy stają się nam wtedy, gdy okazuje się, że ktoś im pomógł zejść z tego świata” 

         Podczas tegorocznego KFASONu Stefan Darda został uhonorowany statuetką Demona Ruchu, symbolizującą Nagrodę Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego, za zbiór opowiadań „Opowiem ci mroczną historię” (recenzja). Pomijając fakt, iż jest to najbardziej prestiżowa ‘grozowa’ nagroda w Polsce, nadmienię, że był to wybór Czytelników. A chyba nie ma bardziej wiążącej i wymagającej nominacji, prawda? To nie tyle wyróżnienie za to, co było, ale – może przede wszystkim – kredyt zaufania. A poza tym… „Wielka moc wiąże się z wielką odpowiedzialnością” (Spiderman). Dardzie będzie naprawdę trudno przeskoczyć poprzeczkę, którą sam sobie zawiesił, a którą jeszcze na dodatek podbili mu Czytelnicy. Najnowsza powieść laureata nagrody Grabińskiego, „Zabij mnie, tato”, będzie miała premierę 29. października 2015, i jest chyba jedną z najbardziej oczekiwanych powieści roku. By nieco uprzyjemnić Wam oczekiwanie z największą przyjemnością zapraszam do lektury przedpremierowej recenzji.

Stefan Darda po odebraniu Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. S. Grabińskiego, KFASON 2015


Jak dotąd znany z opowieści grozy i horroru, Darda swoją najnowszą powieść określa mianem „thrillera”. Brak tu bowiem elementów stricte nadprzyrodzonych, nie mamy żadnej strzygi, równoległych wymiarów, huczących złowrogo puszczyków czy głodnych krwiopijców. Mamy za to dość enigmatyczny opis na okładce i dramatyczny, wielce wymowny tytuł: „Zabij mnie, tato”. Czy tym samym Darda wychodzi do mainstreamu, opuszczając specyficzne środowisko grozy i horroru? Nie do końca. Wciąż poruszamy się w otoczeniu poczucia zagrożenia, taplamy się w ludzkiej tragedii, w mroku, jaki może nas otaczać – z tą jednak różnicą, że w odróżnieniu do poprzednich tworów Dardy, „Zabij mnie, tato” jawi się jako historia najbardziej realistyczna, mocno ugruntowana, opowiadająca o horrorze, którego de facto możemy się stać uczestnikami. Zresztą można uznać, że zbiór opowiadań „Opowiem ci mroczną historię” był takim mostem łączącym dwa brzegi tej samej rzeki – z jednej strony mamy horror nadprzyrodzony, z drugiej – ten jak najbardziej realny; proza życia w wersji hard. Stojąc teraz na drugim brzegu z „Zabij mnie, tato” pod pachą, możemy jedynie otrzeć łzy i tęsknie spojrzeć na pierwszy brzeg, bo najnowsza książka autora przeraża autentycznością i prawdopodobieństwem, a rzeczywistość bywa przecież bardziej gorzka i dla celów zdrowia psychicznego mniej pożądana, niż nawet najbardziej wymyślna wariacja horrorystyczna, która zaczyna się i kończy w ramach fikcji literackiej.


Zdzisław Mokryna, emerytowany gliniarz wydziału wewnętrznego policji, wprowadza się do małego, spokojnego miasteczka (lejtmotyw Dardy; znawcy prozy autora wiedzą, że w takich okolicznościach przyrody jego fabuły mają się najlepiej). Ryków znajduje się niedaleko Miasta Wojewódzkiego i jest enigmatyczną czarną dziurą na mapie Polski, co samo w sobie dopuszcza mnogość interpretacji. Darda swoim zwyczajem nie narzuca nam konkretnej wizji urbanistycznej, raczej sugeruje miejsce akcji, dzięki czemu czytelnik może sobie w wyobraźni stworzyć własny Ryków. Zresztą miejsce akcji nie jest ważne, bynajmniej, to kolejny przytyk uświadamiający czytelnikowi, że taka historia może się wydarzyć wszędzie.
Mokryna poszukuje samotności i spokoju, by złapać dystans do niedawnej zawodowej tragedii. Jednak plan, ażeby pozostać odludkiem bez przeszłości i z niejasną teraźniejszością w nowym miejscu, nie wypala. Mężczyzna zaprzyjaźnia się z właścicielem lokalnej pizzerii, Kamilem Szykowiakiem, ojcem trzech dorastających córek i niezwykle charyzmatycznym człowiekiem. Dramatyczne wydarzenia, jakie nastąpią w życiu właściciela knajpy, nie tylko scementują więź łączącą obu mężczyzn, ale również nieodwracalnie zmienią wszystkich bohaterów. Zniknięcie dwóch córek Kamila wywróci życie mieszkańców Rykowa do góry nogami, a zło, które wpełzło do miasteczka, na dobre się w nim rozsiądzie…



Po lekturze tej powieści przez dłuższy czas siedziałam bez ruchu, kontemplując przeczytane słowa i analizując przebieg wydarzeń. To książka skłaniająca do refleksji, wymagająca od czytelnika zaangażowania emocjonalnego, opowiedzenia się za którymś z potencjalnych rozwiązań. Powieść jest niezwykle wyważona pod względem zarówno dramaturgicznym, jak i fabularnym. Paradoksalnie! Mamy historię opowiedzianą od A do Z, której ciągu dalszego nie da się zatrzymać, ono pędzi w wyobraźni czytelnika jeszcze długo po zakończeniu lektury. Ale nie skłaniałabym się do szafowania tutaj określeniami gatunkowymi jak „thriller” czy „kryminał”, bowiem „Zabij mnie, tato” nie jest ani jednym, ani drugim, a takie określenie spłyca tę historię i ją szufladkuje. To raczej rozprawa traktująca o poczuciu bezradności i niesprawiedliwości, o gniewie, wyrzucie sumienia, żalu i stracie. To hołd żałoby, pokorne oddanie jej czci, a jednocześnie dosadna opowieść o tym, że absolutnie niczego nie można przewidzieć. Dramat, w którym przewija się życie i śmierć, miłość i nienawiść, przypadek i zamierzenie, a elementy gatunkowe są jedynie środkiem do celu, zgrabnie wymyka się narzuconym ramom jakiejkolwiek konwencji. „Zabij mnie, tato” nie jest więc kryminałem, choć występują tu typowe dla nurtu elementy – śledztwo jest bardziej obserwowane niż prowadzone przez bohatera, zbrodniarz pozostaje gdzieś tam z boku, na pierwszy plan wysuwa się tragedia rodziny zaginionych, nie zaś kwestia samego zaginięcia. Podobny motyw był w „Rzece tajemnic” Dennisa Lehane’a – gorycz bezradności, otumanienie tęsknotą i odwieczne pytanie „dlaczego akurat nam się to przydarzyło” – to właśnie na kanwie tychże znanych nam z codzienności ciemnych stron naszej egzystencji oparto tę smutną opowieść (zaś skojarzeń z innymi dziełami miałam więcej – jak choćby do „Stowarzyszenia umarłych poetów” Nancy H. Kleinbaum czy „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator). Darda tym razem operuje na ludzkiej duszy, brawurowo obnażając ten rodzaj lęku, który jest najsilniejszy – lęku o najbliższych - i to specyficzne poczucie winy, zżerające od środka każdego życiowego rozbitka, które w psychologii nazywa się „syndromem ocalonego”. Analizując dzieła Stefana Dardy można wyróżnić taki motyw przewodni, w którym przejawia się specyficzna, skupiona wrażliwość pisarza, wielokrotnie budującego swoje fabuły nie tyle na przebiegu wydarzeń, co na ekspresji emocjonalności bohaterów i przemianom psychologicznym, którym w naturalnej konsekwencji podlegają.
Sami bohaterowie są skonstruowani bardzo po ludzku, wiarygodnie, mają zalety i wady, i piszę o tym dlatego, że w literaturze nie zawsze jest to takie oczywiste; tu nawet główne postaci bywają momentami idiotami i zachowują się na pierwszy rzut oka nieracjonalnie. Tak jest i w życiu, prawda? Trudno przez nie iść jak po sznurku, a pisarze często o tym zapominają, jednoznacznie uświęcając swoich protagonistów i demonizując antagonistów. Bohaterowie Dardy mają przywary, są samolubni, żywiołowi, nieodpowiedzialni. Jedna z głównych postaci kobiecych wzbudziła we mnie złość, a i główny bohater nieźle mi zalazł za skórę – i to dowodzi zgrabnej i wielopłaszczyznowej kreacji. I żeby nie było tak nudno, Darda przywołał do życia postać ekscentrycznego, charakterystycznego gliniarza, którego samo pojawienie się w powieści rozładowuje nieco napięcie i wprowadza nieco luzu pomiędzy wersy. Mamy zatem fajną, zbilansowaną kadrę postaci, której różnorodność ułatwia autorowi udźwignąć tę trudną fabułę.

Grafikę na okładce, jak zwykle, stworzył Darek Kocurek
Poza wartością literacką i emocjonalną, czyli tą najistotniejszą i najmocniej zaakcentowaną w fabule, pojawiają się jeszcze dwa mocne elementy, wyróżniające tę pozycję spośród jej podobnych. Mianowicie element wchłonięcia (apeluję o stworzenie odpowiedniego, ładnie brzmiącego neologizmu opisującego stopień zaczytania!) – czytając książkę w pociągu przegapiłam stację Siedlce Główne i gdyby nie konduktor, zapewne wróciłabym do Warszawy po zmianie kierunku jazdy. Byłam tak zaaferowana jedną sceną, że nie widziałam świata poza, nomen omen, światem przedstawionym. Natomiast scena finałowa była klasyczną konsekwencją hitchcockowskiego powiedzenia odnośnie do dobrej historii, która musi zacząć się „trzęsieniem ziemi, a potem napięcie może tylko rosnąć”… Trudne do przewidzenia zakończenie zaskoczyło, bowiem wszystko wskazywało na inny kierunek pędu fabuły. Jednak co najbardziej wybija się ponad poziom fikcji literackiej jest rzeczowa argumentacja i podparty faktami trzon opowieści. Stefan Darda przeprowadził research i pewne absurdy naszego prawodawstwa wydarł na wierzch, ośmieszając system i wskazując na kwestie, które jak dotąd są gdzieś tam ukrywane czy bagatelizowane. Mowa o konsekwencjach amnestii, błędach sądowniczych, lukach prawnych i generalnie fakcie, że sporo bestii wyszło sobie jak gdyby nigdy nic z więzień i, poniekąd zresocjalizowani, powrócili do swoich niecnych procederów tylko li wyłącznie z powodu zaniechania czynnika ludzkiego. Jest to bardzo trudny temat, bolesny i spychany przez świadomość gdzieś tam w tył głowy, niemniej jako problem społeczny i realne zagrożenie wciąż istnieje. Tak też został przedstawiony w powieści i, pomijając głód sensacji społeczeństwa telewizyjnego, które siedząc przed ekranem w domu z wypiekami na twarzy ogląda ludzkie tragedie po to, by mieć o czym gadać nad pomidorową, Darda zwrócił też uwagę na problem znieczulicy. Gdy opadnie sensacyjny pył, gdy temat się znudzi lub znajdzie się coś ciekawszego na pierwszej stronie brukowca – tragedia powraca z całą mocą do rodziny, a społeczeństwo wzrusza ramionami (zresztą niedawno w powieści „Blackout” przeczytałam, że nie ma nic bardziej nieaktualnego, niż news z wczoraj). Ponadto zauważam, że pedofilia tak generalnie jest raczej omijana w literaturze i, zdaje się, częściej o niej piszą kobiety. Nie wiem, z czego to wynika, choć mam pewne podejrzenia. Tym bardziej kłaniam się w pas Stefanowi Dardzie, że wykorzystał ten motyw, wskazał problem, wskazał zagrożenie, wskazał też świetne rozwiązanie (ta końcówka!) i zrobił to bez nadęcia, bez rozdmuchania, bez ocierania o śmieszną poprawność polityczną czy paranoiczną zachowawczość. Temat wypada bardzo neutralnie, co – przy wątku tego kalibru – jest nie lada wyczynem.
„Co jakiś czas w lokalnych i ogólnopolskich mediach podawane są informacje o zniknięciu dzieci. Widywałem tego typu komunikaty dziesiątki razy, jeszcze w czasie służby sam parę razy brałem udział w poszukiwaniach, ale dopiero te kolejne godziny i dni spędzone w towarzystwie Izy, Kamila i Wiktorii uświadomiły mi tak naprawdę, z czym muszą się zmierzyć rodziny zaginionych. Trudno było znieść obcowanie z tym żywym, wręcz namacalnie obecnym bólem, który emanował z każdego słowa i każdego gestu, z bólem w jednej chwili pobudzającym do działania, a zaraz potem paraliżującym lub powodującym przerażającą obojętność, wywołaną coraz to mniejszą nadzieją na szczęśliwy finał”
Reasumując, „Zabij mnie, tato” to kolejna świetna pozycja w dorobku Stefana Dardy, ugruntowująca jego pozycję na świeczniku polskiej literatury. Wrażliwość autora, jego bezceremonialność i brak przesadnej egzaltacji w opisach, prostota wypowiedzi i zawoalowane, ukryte między wierszami refleksje sprawiają, że powieść czyta się szybko, choć nie bez emocji. Jak pisałam wcześniej, „Zabij mnie, tato” porusza naprawdę głębokie struny, i w zależności od osobistych preferencji i doświadczeń czytelnika może go wzruszyć, zasmucić, zdenerwować bądź przerazić. Ale z pewnością nie pozostawi go obojętnym.
„Zabij mnie, tato” polecam przede wszystkim osobom wrażliwym, empatycznym, poszukującym w literaturze czegoś więcej niż taniej sensacji i ckliwej obyczajowości, a jednocześnie potrafiącym docenić kontrast pomiędzy wyważoną narracją a efektem poruszenia, który niczym lawina obezwładnia czytelnika dopiero w tym następnym etapie – przyswajania treści. Mówi się, że piękna kobieta nie musi niczego robić, wystarczy, by pojawiła się na przyjęciu, aby wzbudzić zachwyt i zauroczyć pozostałych gości. Myślę, że podobnym powiedzeniem można określić dobrą literaturę – to, co pomiędzy okładkami, powinno być wierzchołkiem góry lodowej, zaś jej podnóże musi nieskończenie rosnąć w wyobraźni czytelnika. „Zabij mnie, tato” to kłębek. Rozwińcie go we własnych sumieniach i spróbujcie postawić się na miejscu bohaterów. I obiecuję, że nie będzie to wcale łatwe zadanie…


 Zabij mnie, Tato
Stefan Darda
Videograf 2015

Komentarze