Pora chudych myszy, Wojciech Bauer

„Mysz przycupnęła przy kołnierzu koszuli, badając ostrożnie nosem szyję i podbródek. Co miało na celu to badanie – nie potrafił się domyślić”


Zło. Ta enigmatyczna, nieokreślona, acz niezmiennie przerażająca antyteza dobra uwielbia takie klimaty. Mrok, ciemność, niedostępność. Tajemnica. To dlatego dzieci obawiają się potworów spod łóżka bądź tych czających się w skrytych w cieniu czeluściach półotwartej szafy – gdyż to, co skrywa mrok, budzi w nas atawistyczny lęk. A czego może się bać dorosły, racjonalny, silny człowiek? Gdzie szukać zła – nie tego, co siedzi w każdym z nas, przebierańca – ale tego najprawdziwszego, wręcz namacalnego, mistycznego źródła wszelkiego lęku i cierpienia? Oczywiście, że w całkowitej ciemności, takiej nieprzeniknionej. A nie ma ciemniejszego miejsca niż dno głębokiej, ogromnej kopalni…

Zło ujawnia się. W ciemnym korytarzu kopalni Gertruda dopada młodą dziouszkę,  sztygara Frankę Kulok. Sam fakt, że dziewczyna pod ziemią, to duży krok naprzód dla wizerunku nowoczesnego górnictwa, ale gdy dziewczyna zostaje znaleziona martwa, równouprawnienie odbija się kierownictwu czkawką. No, ale brak śladów gwałtu i brak motywu to kolejny trudny orzech do zgryzienia. Kto chciał śmierci Franciszki? Nie każdy może sobie ot, tak, wejść do kopalni, więc przestępcy trzeba szukać wśród „swoich”. Śledztwo nie posuwa się do przodu, a za chwilę odnalezione zostają kolejne zwłoki… Seria? Sprawa z gruntu beznadziejna…
„Pora chudych myszy” to złożona, fenomenalnie skomponowana adoracja górnictwa, choć może w kontekście słów takich jak „zbrodnia” czy „seryjny morderca” trudno w to uwierzyć. Ale to raczej kwestia szacunku i pokory dla omnipotencji głębin, aniżeli wynik poszukiwań tylko i wyłącznie nietuzinkowego miejsca akcji. Ciekawie poprowadzona fabuła prowadzi czytelnika przez niezliczone korytarze głębi ziemi, wtrącając tu i ówdzie specyficzny ślązacki dowcip i ukazując śląski styl życia. Bohaterowie książki to bowiem twarde chopy, stąpający mocno po(d) ziemi robotnicy. Górnik u Bauera to chłop prawy, silny, pracowity, ale uległy wobec potęgi głębin i bogobojny. To świetny, plastyczny bohater, który bez problemu w dość frywolny, ale i oryginalny sposób dźwiga na barkach zmyślną intrygę.

Bauer ślizga się po różnych gatunkach, komponując coś nowatorskiego, a może nawet osobliwego. Od tematyki zupełnie przyziemnej, arcyracjonalnej przeskakuje sprawnie w rejony mniej doczesne, niemal oniryczne, tajemnicze. Atmosfera opowieści jest lepka i mroczna, a opisy sugestywne i wywołujące ciarki na plecach. Serio, serio. To, co czai się w ciemnościach, jest nieoczywiste i nieprzeniknione na tyle, że wywołuje strach i niepokój. To największy atut opowieści – gęsty klimat grozy, buzujący z każdej strony niczym horda głodnych myszy, ale jednocześnie nie przesycony, raczej zgrabnie i z umiarem współgrający z płaszczyzną realizmu. Styl narracji, bywający niekiedy paradoksalnie lekki i wesoły, niejako pozostając w kontraście z mało sympatyczną zgrozą, stanowi fajne dopełnienie. Liczne wtrącenia gwarowych słówek ubarwiają powieść, mocno zakorzeniając ją w specyfice śląskiej rzeczywistości. Opowieść czerpie z tego, co najlepsze w sensacji, powieści policyjnej czy szpiegowskiej – przeplatanie wątków detektywistycznych z obyczajowymi i wplatanie takiej „polskości” w dość zwariowaną historię to świetny lep fabularny. Bauer wprowadził do swojego świata postaci, które znamy z innych uniwersów, w tym tych całkiem realnych – jak szefowie z problemami alkoholowymi czy były zakapior SB obecnie współpracujący z mafią… Do tego wspaniale przerysowana, wręcz karykaturalna postać żeńska, dodająca pazura, i mamy w rezultacie książkę bardzo dobrą z zakończeniem wywołującym opad szczęki.
„Urojenia jakieś. Strachy. Ciemność zawsze ma w sobie organiczne strachy, które wyłażą z niej, generowane seryjnie przez spanikowaną mrokiem wyobraźnię”
Podsumowując, „Pora chudych myszy” to coś zupełnie innego, niż czytałam dotychczas. Novum działa orzeźwiająco i pobudza apetyt na więcej, tym bardziej, że jest to książka z gatunku tych, którymi się trzeba raczyć. Wciąga niesamowicie, ale jednocześnie czyta się ją niespiesznie, bo język momentami jest dość soczysty i poetycki; niewielka ilość dialogów też spowalnia lekturę. Nie jest to bynajmniej wada, gdyż w przypadku dobrej narracji delektowanie się poszczególnymi akapitami jest normą. „Pora chudych myszy” to książka, którą zdecydowanie mogę polecić każdemu fanowi niekonwencjonalnych opowieści z dreszczykiem. Mi się podobało i mam nadzieję na więcej spod znaku Wojciecha Bauera (nazwisko zresztą zobowiązuje!;)). 

"Pora chudych myszy"
Wojciech Bauer
Videograf 2016

Komentarze