Łabędzi śpiew, Księga II, Robert McCammon


„Bóg mieszka na szczycie góry Warwick. (…) Ma czarną skrzynkę, srebrny klucz i wie, jak skończy się świat”

Minęło siedem lat. Jałowa ziemia. Martwe lasy, wymarłe miasta, mróz sięgający do kości. Świat jest szary, nieprzychylny jakiemukolwiek życiu, zimny. Po upadłych stanach Ameryki przemieszczają się liczne armie prowadzone przez samozwańczych dowódców. Są żądne krwi oraz wszelkich dóbr - dobytków, żywności, wody i odzieży, zdzieranej z trupów. Te armie, pełne pseudożołnierzy bez honoru i dyscypliny, pozostawiają za sobą jedynie śmierć i zniszczenie. Ich drogi znaczą spalone resztki osad i porzucone bezładnie ciała ofiar, niekiedy oszpeconych Maską Hioba. Nastał chaos, postapokaliptyczna anarchia, a zło panoszy się w każdym zakątku Ziemi.
Ale w tym chaosie, w tej ogarniętej destrukcją żałosnej resztce życia tli się jeszcze słabo iskierka dobra. Jest nią Swan, dziewczynka w Hiobowej Masce, której dotyk budzi martwą ziemię. Podąża ze swoim opiekunem Joshem, byłym zapaśnikiem, i starym magikiem przez bezkres zrujnowanej ojczyzny. Docierają do Mary's Rest, do miejsca, w którym nastąpi koniec wszystkiego.
Nawet tej marnej resztki życia.
I Siostra, prowadzona lśniącym pierścieniem, także tutaj zmierza.
Jak i On, archetyp zła, Diabeł zmieniający twarz.
Nie tylko On zagraża tym, którzy zamiast strachu sieją nadzieję, ale także Armia Doskonałych pod wodzą pułkownika Macklina. Wreszcie się wszyscy spotkają, ale nie będzie to miły meeting przy kawie. Zacznie się jeszcze jedna wojna. Tym razem ostatnia.

źródło: http://okiem-na-horror.wix.com/onh-blog
„Usłyszała jego głos, przyzywający ją z koszmarnej równiny, gdzie Śmierć na końskim szkielecie kosiła łan ludzkich ciał”
Byłam zachwycona pierwszą księgą "Łabędziego Śpiewu", zaś drugą jestem zauroczona. W oryginale te dwie księgi są jedną całością, ale polski podział na dwa tomy pozwolił mi na zdobycie dystansu i podejście do drugiego tomu z otwartym umysłem. Pierwsza księga traktowała o początku podróży, druga zaś - o jej schyłku. I była to fascynująca podróż. Tutaj jest więcej grozy, więcej napięcia i znacznie więcej zła; fabuła jest zdecydowanie bardziej dynamiczna. I bywa, że człowiek wątpi w happy end.

Autor, Robert McCammon, jest magikiem, wodzirejem pióra. Czaruje ze słów obrazy, których moja wyobraźnia nie chce widzieć, ale są to czary tak sugestywne, że nie mogę odwrócić wzroku. Rozprawia o złu w taki… beznamiętny sposób, jakby relacjonował nudną rozgrywkę tenisa. Bawi się czytelnikiem, każąc jemu właśnie zająć którąś ze stron, ale nie robi tego nachalnie. On tylko opowiada i to takim językiem, że nie można się oderwać. A resztę musimy zdobyć sami.

„Była to wielka ropiejąca rana o gadzich ślepiach; kipiąca masa chorej tkanki wstrząsana wulkaniczną furią – mącąca zmysły apokalipsa płonących światów i kosmosów w chaosie, spopielonych cywilizacji i czarnych dziur ziejących w tkance czasu”
I gdy tak męczy czytelnika widmem piekła, śmierci i chaosu, czasami jednak litościwie daje mu chwilę wytchnienia, ukazując wyobraźni coś pięknego, coś dobrego, dzięki czemu i w nim, podobnie jak u Swan, tli się jeszcze maleńka, acz słaba iskierka nadziei. Ale potem znów ogarniają czytelnika smutek i zgroza. Czy w ogóle da się żyć w świecie po apokalipsie jądrowej, czy da się go odbudować? Czy człowiek ma w sobie tyle siły, by w to wierzyć, by choć spróbować to sprawdzić? 

Ziemia jałowa. Wojna, śmierć i destrukcja. Podwójne zło - jedno przyrodzone, drugie nadprzyrodzone. Zgnilizna, głód, mróz i rozpacz.... kontra szeleszczące łany pszenicy, lśniącej złotem w słońcu, śmiech dziecka i skradziony pocałunek zakochanego młodzieńca. 
Które z nich wygra? Sprawdźcie sami.
„Jeden krok, a za nim następny doprowadzą cię tam, dokąd zmierzasz”

 Swan Song, tłumaczenie: Maria Grabska-Ryńska; Papierowy Księżyc 2013, ISBN: 9788361386377




Komentarze