Żywe Trupy: Upadek Gubernatora [cz.2], R. Kirkman, J. Bonansinga

"Nikt nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, jakie stanowią coraz liczniejsze hordy. Bardziej zajmują ich myśli o możliwej inwazji nie ze strony umarłych, a żywych"

Jay Bonansinga
Nadchodzi kres totalitarnej władzy Gubernatora. Paradoksalnie jednak Woodbury jeszcze nigdy nie było tak zjednoczone, jak teraz, gdy władca miasteczka został porąbany na kawałki kataną wroga. Dyktator powoli wraca do zdrowia ku uldze mieszkańców. Czyżby to pragnienie zemsty sprawiło, że pozbawiony prawego ramienia i lewego oka znajduje w sobie siłę, by powstać? Nie ma wszakże lepszej motywacji, niż krwawa wendetta na wrogach. Philip Blake szykuje oddziały, sącząc jad w umysłach "swoich" ludzi, manipulując prawdą i naginając fakty. Strasząc ludzi i przemieniając ich strach w gniew. Szykuje się wojna, której wyniku nawet Gubernator nie jest w stanie przewidzieć.

Część druga ostatniego tomu trylogii (a przynajmniej tak mi się zdaje, bowiem w książce pojawia się zapowiedź tomu czwartego pt. "Zejście"...) "Żywe trupy" opowiada o totalnej degeneracji umysłu psychopatycznego przywódcy Woodbury. Ten do cna zły szwarccharakter, napędzany żądzą zemsty, nie zawaha się ani chwili, by ukarać znienawidzoną grupę, ukrywającą się za murami więzienia. W ruch pójdzie cały arsenał broni, ciężarówki, nawet czołg; grupa zwyczajnych ludzi przemieni się w paramilitarny kolektyw, ślepo podążający za dowódcą.
Poprzednie tomy cyklu zdążyły mnie już przyzwyczaić do specyficznej narracji powieści, ale dopiero ta część utwierdziła mnie w przekonaniu, że to jedyna i słuszna narracja dla tak dynamicznej powieści. Narracja przebiega bowiem w czasie teraźniejszym, co potęguje akcję i wywołuje pełen napięcia efekt uczestniczenia czytelnika w opisywanych wydarzeniach. Tutaj ogromne oklaski dla Bartka Czartoryskiego, który w rzeczowy, acz barwny i elokwentny sposób przełożył tę powieść, dbając o to, by każde zdanie ożywało w wyobraźni czytelnika niczym film na dużym ekranie. Nie ma tutaj wielu rozterek moralnych, nie ma czczej gadaniny. Suspens wywołuje zawroty głowy. Spowolnienie akcji wiąże się jedynie z jej maksymalnym przyspieszeniem, stanowiąc swoistą ciszę przed burzą, która rozpętuje się na kolejnych kartach powieści. 

Robert Kirkman
Muszę na chwilę zadumać się nad psychologią postaci, bo jest to jeden z najważniejszych elementów historii. Widzimy zmagania ludzi z Woodbury, ślepo zapatrzonych w chorego psychicznie dyktatora, co jest jednocześnie ukazaniem tej zupełnie drugiej strony medalu - znamy przecież tę historię z serialu, ale z perspektywy Ricka i jego grupy. Po drugiej stronie barykady mamy równie barwną ekipę, składającą się z ludzi zarówno dobrych - i jest ich przeważająca większość, bowiem ludzie w Woodbury szukali przecież azylu, odrobiny normalności w tym nowym, szalonym świecie - jak i doszczętnie złych. Punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia i cykl poświęcony Gubernatorowi jest tego najlepszym przykładem. Mieszkańcy Woodbury po prostu chcą przetrwać. A cwana, perfidna manipulacja jest jedynym sposobem, dzięki któremu Gubernator dostanie dokładnie to, co chce. Sam Blake jest perfekcyjnie nakreślonym czarnym charakterem; czytelnik nienawidzi go od samego początku i ogromnie się cieszy z jego upadku. Szkoda tylko, że nim nadejdzie kres Gubernatora, zginie tak wielu dobrych ludzi. Lilly Caul, druga główna bohaterka cyklu, stanowi kwintesencję człowieka prawego, acz zaślepionego; ta inteligentna kobieta marzy o bezpieczeństwie całego miasteczka i Gubernator o tym wie - skwapliwie zatem wykorzystuje słabości Caul, by stworzyć z niej wiernego wojownika, walczącego w słusznej - w swoim mniemaniu - sprawie. 

Niesamowite jest to, jak łatwo dyrygować bandą przerażonych, słabych ludzi. Jak łatwo zasiać w nich ziarno nienawiści, i jak krótko przychodzi czekać na jej plony. Pomimo, że całe Woodbury jest wrogiem ukochanej z serialu grupy, to czytelnik potrafi zrozumieć - i polubić - mieszkańców miasteczka. Potrafimy sobie wytłumaczyć ich pobudki, przecież chcą przeżyć, tylko tyle - a nasz gniew ukierunkowany jest tylko na tę jedną osobę. Na Gubernatora. Czasami żałowałam, że nie mogę wstrząsnąć tymi zmanipulowanymi, głupimi ludźmi, ale przecież my, czytelnicy i widzowie, wiemy, kim on jest, dobrze go przecież znamy, na nas jego zdolności oratorskie i pełne motywacji przemówienia nie robią wrażenia. Mieszkańcy Woodbury nie mają tego luksusu - przyjmują Blake'a takiego, na jakiego się kreuje - dobrego przywódcę, któremu zależy tylko i wyłącznie na bezpieczeństwie swoich ludzi. Niektórzy przejrzą go na wylot, innym zapali się lampka ostrzegawcza, ale nikt nie zdoła zatrzymać rozpędzonej machiny śmierci, którą Blake zdołał wprawić w ruch. W tej powieści trup ściele się gęsto, nie przyzwyczajajcie się zatem zbytnio do bohaterów...


I - hurra! - powróciły hordy Szwendaczy, którzy jakoś w poprzednich częściach cyklu zaczęli stanowić już jedynie tło. W drugiej części "Upadku Gubernatora" zarówno martwi, jak i żywi (i ci pomiędzy) stanowią jednakie zagrożenie. Ogromnie mnie to cieszy, gdyż w tym całym, postapokaliptycznym rozgardiaszu miałam wrażenie, że Kirkman i Bonansinga o czymś zapomnieli. Nie, wygląda na to, że tylko uśpili naszą czujność. Niech żyją żywe trupy!

Komiksowe lico Gubernatora
Nie mogłabym sobie życzyć lepszego zakończenia trylogii. Druga część "Upadku Gubernatora" jest jedną, dwustudziewięćdziesięciostronicową jazdą bez trzymanki. Przepełniona dynamiczną akcją przedstawia wojnę, jaką rozpętała grupa Ricka, która w pierwszej części beztrosko stanęła pod murami Woodbury. Ta wizyta stała się swoistym katalizatorem wydarzeń zmierzających do ostatecznego upadku Phillipa Blake'a - upadku wręcz epickiego, godnego tak podłego bohatera. Jeśli się spodziewacie przełożenia serialu na powieść, to się zawiedziecie - choć pewne elementy się zgadzają, to ta historia nieco się różni od tego, którą zaprezentowało nam AMC. Można pomyśleć, że Kirkman lubi tworzyć różne, alternatywne rozwiązania, i dobrze, bowiem dzięki temu wciąż możemy dać się zaskoczyć. Lektura ostatniej części cyklu o najgroźniejszym człowieku, którego można spotkać po apokalipsie zombie, sprawiła mi mnóstwo przyjemności - przejaskrawione wydarzenia, zawoalowany dowcip, brawurowa akcja i doskonale wykreowani bohaterowie dają w wyniku rewelacyjną rozrywkę, zwłaszcza dla fanów uniwersum TWD. Osobiście gorąco polecam - choćby tym, dla których oczekiwanie na kolejne odcinki serialu jest gehenną. Wróćcie na chwilę do Woodbury i zobaczcie to, czego nie pokazali w telewizji. 



Zapiski Nosorożca [Łukasz Orbitowski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE


Komentarze